czwartek, 21 marca 2013

Dziewczynka w czerwonych trzewikach. Krótka opowieść o psychoterapii pacjentki kompulsywnie objadającej się.


Hanna (imię zostało zmienione) przyszła do mojego gabinetu pokonana przez wstyd i bezradność. Tylko totalna porażka – choć próbowała już wszystkiego – mogła sprawić, że odważyła się skorzystać z pomocy psychologa. Czuła się podle, bo znowu zawiodła samą siebie (tym razem już nie powiedziała nikomu, że po raz kolejny rozpoczęła dietę). Była tak przejęta wyrzucając z siebie swoją nieszczęśliwą historię, że zaniemówiła, gdy zapytałam ją, czego oczekuje ode mnie. Sądziła, że zasłużyła na karę, odrzucenie i odrazę, a nie na pomoc. Ale, skoro sama się o to proszę, to ona chętnie powie mi, czego chce ode mnie. „Chcę schudnąć!” - wykrzyczała.
To wszystko, co się w niej działo podczas pierwszego ze mną spotkania Hanna opowiedziała mi wiele miesięcy później, kiedy podczas cotygodniowych sesji psychoterapii zbliżyła się do mnie na tyle, że poza wstydem, że nie kontroluje swojego życia i poza złością do mnie, że ja nie kontrolują go za nią, poczuła także zaufanie. Wtedy już wiedziałyśmy, że problem z jedzeniem stanowił „tylko” przykrywkę dla innych trudności Hanny. Łatwiej było jej mieć nadzieję, że kontrolując wagę spowoduje, że jej życie będzie JEJ, niż zdecydować się na pracę nad swoim życiem, czego konsekwencją ostatecznie stało się także dbanie o swoje zdrowie i wygląd, co po raz pierwszy doprowadziło do trwałej zmiany nawyków żywieniowych. Ale od początku...
Jest taka baśń H. Ch. Andersena, w której mała dziewczyna – radośnie biegająca po lesie – porzuca swoje naturalne środowisko przekupiona przez starszą kobietę w powozie wizją wygodnego i bezpiecznego życia. Rezygnuje ze swojej wolności, pasji, kreatywności i determinacji do realizacji własnych pragnień, które to przymioty symbolizowane są w baśni przez własnoręcznie przez dziewczynkę wykonane buciki. Nie były piękne, ale dzięki nim mogła się przemieszczać po lesie, nie raniąc sobie stóp. W nowym domu wydawały się być jeszcze brzydsze, no i ... niepotrzebne. Zostały spalone. Zamiast nich dziewczynka mogła sobie wybrać nowe buty u szewca. Starsza pani postawiła jeden warunek – nie mogą być czerwone, gdyż ten kolor jest zbyt wyzywający dla małych dziewczynek. Cóż, kiedy właśnie czerwone trzewiki spodobały się naszej bohaterce. Może właśnie dlatego, że przypominały jej o nieskrępowanej wolności, którą czułą w lesie? Korzystając ze ślepoty swojej opiekunki te właśnie wybrała. Od tej pory bez przerwy w nich tańczyła nie mogąc przestać się zachwycać, jak pięknie wtedy wirują. Czuła się szczęśliwa prawie tak, jak w swoim lesie i prawie zapomniała o swojej za nim tęsknocie. Prawie...
Któregoś dnia zrozumiała jednak, że nieskrępowany taniec nie daje jej tego o czym marzyła i nie gasi smutku po tym, co straciła. Chciała przestać, ale gdy tylko usiadła, trzewiki znów porwały ją do tańca. Nie miała już nad nimi żadnej kontroli. Tańczyła przez tydzień, miesiąc, latami i nikt nie umiał pomóc jej pozbyć się przeklętych trzewików. W bajce ratunek przychodzi w postaci kata, który pozbawia dziewczynkę stóp. Traci je, zyskując w zamian możliwość decydowania o sobie. Od tej pory nie trwoni czasu na wirowanie w miejscu. Z trudem buduje na nowo siebie, wychodzi do ludzi, zauważa szanse, które umknęły jej, gdy goniła za utraconym szczęściem.
Analiza tej przypowieści w kontekście kompulsywnego objadania się (obok bulimii i anoreksji kolejne zaburzenie odżywiania) jest częścią warsztatów RÓWNOWAGA, które prowadzę od kilku lat. Kolejne osoby, które na nich spotykam, dodają coś do swojego rozumienia tej historii. Ale wszystkich nieodmiennie zaskakuje tak okrutne rozwiązanie. Wiele osób dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że uzależnienie, w które wpadły nie odejdzie samo, że nie ma powrotu do stanu sprzed, że stan sprzed ma jakiś związek z tym, jak żyją teraz.
Hanna uświadamiała sobie po kolei: swoją bezradność, pustkę, w której sądziła, że żyje i jak bardzo ciągła walka z nadwagą była jej potrzebna do tego, aby nie musieć konfrontować się z tym, co naprawdę bolesne. Kiedy wreszcie te trudne uczucia doszły do głosu, często zadawała mi pytania: „Jaki to ma sens?”, „Jaki sens ma ponowne przeżywanie historii, na które nie ma się wpływu?”, „Czy nie lepiej zamknąć pewne rozdziały i zapomnieć?”. Ale siła jej emocji i to, jak często po dziecięcemu – choć była przecież dorosłą kobietą – rozumiała dawne sprawy, utwierdzały mnie w przekonaniu, że Hanna chce uciec wciąż żyjąc w przeszłości. Że są sprawy, które wolałaby zamknąć ale również te, na których odejście nie chce się zgodzić. Że woli wirować w miejscu niż tracić, nawet jeśli w zamian zyskuje nowe. Że woli nie angażować się w nowe z obawy, że kiedyś to także straci. Lęk przed uzależnieniem od terapii był tym, co nie pozwalało jej związać się na tyle, aby wziąć ode mnie to, co mogło ją uniezależnić. Gdy to wreszcie nastąpiło, gdy Hanna zrozumiała, że może się bać o to, że ją dotknę, opuszczę, uzdrowię ale, że ten lęk nie musi odbierać jej szansy na lepsze – dzięki naszym rozmowom – rozumienie siebie, jej psychoterapia właściwie dobiegła końca. Hanna odzyskała swoje życie i wypełniła je uczuciami, które już jej nie zalewają, myślami, które są jej pomocne i doświadczeniami, które uczyniły ją spełnioną kobietą. Trudno nazwać jednak jej drogę ku temu łatwą, a i ja wielokrotnie czułam się jak kat.