Hanna
(imię zostało zmienione) przyszła do mojego gabinetu pokonana
przez wstyd i bezradność. Tylko totalna porażka – choć
próbowała już wszystkiego – mogła sprawić, że odważyła się
skorzystać z pomocy psychologa. Czuła się podle, bo znowu
zawiodła samą siebie (tym razem już nie powiedziała nikomu, że
po raz kolejny rozpoczęła dietę). Była tak przejęta wyrzucając
z siebie swoją nieszczęśliwą historię, że zaniemówiła, gdy
zapytałam ją, czego oczekuje ode mnie. Sądziła, że zasłużyła
na karę, odrzucenie i odrazę, a nie na pomoc. Ale, skoro sama się o
to proszę, to ona chętnie powie mi, czego chce ode mnie. „Chcę
schudnąć!” - wykrzyczała.
To
wszystko, co się w niej działo podczas pierwszego ze mną spotkania
Hanna opowiedziała mi wiele miesięcy później, kiedy podczas
cotygodniowych sesji psychoterapii zbliżyła się do mnie na tyle,
że poza wstydem, że nie kontroluje swojego życia i poza złością
do mnie, że ja nie kontrolują go za nią, poczuła także zaufanie.
Wtedy już wiedziałyśmy, że problem z jedzeniem stanowił „tylko”
przykrywkę dla innych trudności Hanny. Łatwiej było jej mieć
nadzieję, że kontrolując wagę spowoduje, że jej życie będzie
JEJ, niż zdecydować się na pracę nad swoim życiem, czego
konsekwencją ostatecznie stało się także dbanie o swoje zdrowie i
wygląd, co po raz pierwszy doprowadziło do trwałej zmiany nawyków
żywieniowych. Ale od początku...
Jest
taka baśń H. Ch. Andersena, w której mała dziewczyna – radośnie
biegająca po lesie – porzuca swoje naturalne środowisko
przekupiona przez starszą kobietę w powozie wizją wygodnego i
bezpiecznego życia. Rezygnuje ze swojej wolności, pasji,
kreatywności i determinacji do realizacji własnych pragnień, które
to przymioty symbolizowane są w baśni przez własnoręcznie przez
dziewczynkę wykonane buciki. Nie były piękne, ale dzięki nim
mogła się przemieszczać po lesie, nie raniąc sobie stóp. W nowym
domu wydawały się być jeszcze brzydsze, no i ... niepotrzebne.
Zostały spalone. Zamiast nich dziewczynka mogła sobie wybrać nowe
buty u szewca. Starsza pani postawiła jeden warunek – nie mogą
być czerwone, gdyż ten kolor jest zbyt wyzywający dla małych
dziewczynek. Cóż, kiedy właśnie czerwone trzewiki spodobały się
naszej bohaterce. Może właśnie dlatego, że przypominały jej o
nieskrępowanej wolności, którą czułą w lesie? Korzystając ze
ślepoty swojej opiekunki te właśnie wybrała. Od tej pory bez
przerwy w nich tańczyła nie mogąc przestać się zachwycać, jak
pięknie wtedy wirują. Czuła się szczęśliwa prawie tak, jak w
swoim lesie i prawie zapomniała o swojej za nim tęsknocie.
Prawie...
Któregoś
dnia zrozumiała jednak, że nieskrępowany taniec nie daje jej tego
o czym marzyła i nie gasi smutku po tym, co straciła. Chciała
przestać, ale gdy tylko usiadła, trzewiki znów porwały ją do
tańca. Nie miała już nad nimi żadnej kontroli. Tańczyła przez
tydzień, miesiąc, latami i nikt nie umiał pomóc jej pozbyć się
przeklętych trzewików. W bajce ratunek przychodzi w postaci kata,
który pozbawia dziewczynkę stóp. Traci je, zyskując w zamian
możliwość decydowania o sobie. Od tej pory nie trwoni czasu na
wirowanie w miejscu. Z trudem buduje na nowo siebie, wychodzi do
ludzi, zauważa szanse, które umknęły jej, gdy goniła za
utraconym szczęściem.
Analiza
tej przypowieści w kontekście kompulsywnego objadania się (obok bulimii i anoreksji kolejne zaburzenie odżywiania) jest
częścią warsztatów RÓWNOWAGA, które prowadzę od kilku lat.
Kolejne osoby, które na nich spotykam, dodają coś do swojego
rozumienia tej historii. Ale wszystkich nieodmiennie zaskakuje tak
okrutne rozwiązanie. Wiele osób dopiero wtedy zdaje sobie sprawę,
że uzależnienie, w które wpadły nie odejdzie samo, że nie ma
powrotu do stanu sprzed, że stan sprzed ma jakiś związek z tym,
jak żyją teraz.
Hanna
uświadamiała sobie po kolei: swoją bezradność, pustkę, w której
sądziła, że żyje i jak bardzo ciągła walka z nadwagą była jej
potrzebna do tego, aby nie musieć konfrontować się z tym, co
naprawdę bolesne. Kiedy wreszcie te trudne uczucia doszły do głosu,
często zadawała mi pytania: „Jaki to ma sens?”, „Jaki sens ma
ponowne przeżywanie historii, na które nie ma się wpływu?”,
„Czy nie lepiej zamknąć pewne rozdziały i zapomnieć?”. Ale
siła jej emocji i to, jak często po dziecięcemu – choć była
przecież dorosłą kobietą – rozumiała dawne sprawy, utwierdzały
mnie w przekonaniu, że Hanna chce uciec wciąż żyjąc w
przeszłości. Że są sprawy, które wolałaby zamknąć ale również
te, na których odejście nie chce się zgodzić. Że woli wirować w
miejscu niż tracić, nawet jeśli w zamian zyskuje nowe. Że woli
nie angażować się w nowe z obawy, że kiedyś to także straci.
Lęk przed uzależnieniem od terapii był tym, co nie pozwalało jej
związać się na tyle, aby wziąć ode mnie to, co mogło ją
uniezależnić. Gdy to wreszcie nastąpiło, gdy Hanna zrozumiała,
że może się bać o to, że ją dotknę, opuszczę, uzdrowię ale,
że ten lęk nie musi odbierać jej szansy na lepsze – dzięki
naszym rozmowom – rozumienie siebie, jej psychoterapia właściwie
dobiegła końca. Hanna odzyskała swoje życie i wypełniła je
uczuciami, które już jej nie zalewają, myślami, które są jej
pomocne i doświadczeniami, które uczyniły ją spełnioną kobietą.
Trudno nazwać jednak jej drogę ku temu łatwą, a i ja wielokrotnie
czułam się jak kat.